Rozdział III
Promyki
sierpniowego słońca przedostawały się do ich sypialni. Olivia przeciągnęła się
leniwie, a następnie położyła głowę na klatce Garetta. Opuszkami palców
przejechała po jego szyi, uśmiechając się do siebie. Garett zmarszczył czoło po
czym otworzył zaspane oczy. Popatrzył na swoją ukochaną i wyszeptał:
–
Dzień dobry kotku. Jak się spało na nowym miejscu?
–
Aaa…wyjątkowo dobrze. – Uśmiechnęła się do niego, a następnie pocałowała go
czule.
Garett
przytulił ją do siebie i pocałował w głowę. Tak bardzo chciał zostać z nią cały
dzień, najchętniej nie wstawałby wcale z łóżka, jednak wiedział doskonale, że
ma swoje obowiązki i musi pędzić do firmy.
–
Muszę iść – oświadczył niechętnie się podnosząc. – I tak jestem już w zasadzie
spóźniony. – Spojrzał na zegarek stojący na szafeczce nocnej.
–
Musisz jeszcze jechać do domu żeby się przebrać.
–
Ubrania mam tu – powiedział uśmiechając się i kierując w stronę łazienki. –Ty z
resztą też – dodał wychodząc z sypialni.
Olivia
otworzyła jedynie usta ze zdziwienia. Nie rozumiała jak w nowym mieszkaniu mogą
być jej ubrania. Sięgnęła po koszule Garetta, która leżała na brzegu łóżka.
Założyła ją i wstała przeciągając się i stając na palcach. Podeszła do okna, by
jeszcze raz nacieszyć się tym niesamowitym i zapierającym dech w piersiach
widokiem. Pokręciła głową z niedowierzaniem i uśmiechnęła się szeroko
wzdychając z zachwytu. Rozejrzała się po sypialni i dostrzegła na przeciwległej
ścianie białe, dwuskrzydłowe drzwi. Przemierzyła sypialnię mijając stolik z fotelami
i sofą. Gdy znalazła się już przy
drzwiach pociągnęła za dwie złote klamki jednocześnie i otworzyła je. Gdy tylko
to zrobiła pomieszczenie, które było przed nią rozświetliło się sufitowymi
lampami ledowymi. Była to ogromna garderoba. Olivia otworzyła usta po raz
kolejny ze zdziwienia. Nie dlatego, że w ich mieszkaniu była garderoba, ale
dlatego, że na części półek były już ubrania. Ruszyła do półki, a następnie do
tych ubrań które wisiały na wieszakach.
–
Wszystko jest nowe – wyszeptała ciągle nie dowierzając w to co widzi.
Ciemna
uliczka zdawała się znikać we mgle. Przytłumione światło latarni rzucało cień
na szczupłą, poruszającą się sylwetkę. Ciemny kaptur narzucony na głowę, ręce w
kieszeniach spodni i energiczny krok, a co chwila nerwowe oglądanie w tył –
Zack czuł się dość niepewnie, choć wiedział co robi, a co ważniejsze chciał to zrobić.
Doszedł
do starego budynku, z czerwonych cegieł z metalowymi, nieco zardzewiałymi
drzwiami. Zapukał trzy raz – jednak nie w zwyczajnym tempie. Pierwsze puknięcie
było wyraźnie oddzielone czasowo od drugiego i trzeciego, które nastąpiły po sobie
szybko. Po chwili zasuwka na wysokości jego oczu, znajdująca się na drzwiach,
otworzyła się, a do jego uszu dobiegł nieco ochrypły głos.
–
Kim jesteś?
–
Jestem Zack. Przysyła mnie Dig.
Zasuwka
zamknęła się. Po chwili drzwi się otworzyły. Stał w nich rosły mężczyzna o
ciemnej karnacji. Miał na sobie jedynie
skórzaną kamizelkę, dopiętą na wysokość piersi. Widać było na jego ciele liczne
tatuaże. Jego twarz miała odrażający wygląd. Skóra przypominała chrapowaty
papier ścierny. A ciemny zarost okalał cały podbródek. Włosy miał długie,
związane w kucyk.
Zmierzył
Zacka wzrokiem, tak jakby chciał dostrzec najmniejszy szczegół. Zmrużył oczy co
sugerowało, że nie ufa przybyszowi. Zack’owi zaschło w gardle. Już chciał
zawrócić jednak mężczyzna otworzył szerzej drzwi i skinieniem głowy zaprosił Zacka
do środka. Ruszyli szybkim krokiem przez wąski korytarz w kierunku przytłumionego
światła. Po drodze minęli jakiegoś młodego chłopaka. Gdy weszli do pokoju – o
ile można tak nazwać to pomieszczenie – w oczy rzuciło mu się od razu biurko
stojące na środku, za którym siedział meksykanin w ciemnych okularach. Wyglądem
przypominał typowego gangstera. Włosy miał gładko zaczesane do tyłu i związane
w krótką kitkę. Jego zarost był czarny, idealnie przystrzyżony. Miał na sobie
czarną bokserkę. Na szelkach miał kaburę, w której siedziała broń. Na biurku
leżał laptop i komórka. Za nim stał nieduży sejf. Całe pomieszczenie było małe
i dość ciemne. Wyobrażenie Zacka nie wiele się różniło od tego co zastał –
zawsze tak kreował sobie rzeczywistość świata przestępczego.
–
Nowy?
–
Em…Tak. Jestem Zack. Przysłał mnie Dig – powiedział patrząc raz na jednego raz
na drugiego.
–
A tak… rzeczywiście. Wspominał mi, że kogoś przyśle. Ja jestem Sanches. A to
jest Che. – Zdjął okulary i lekko się uśmiechnął. – Zanim zaczniesz dla mnie pracować
muszę zapytać o kilka spraw. Siadaj. – Wskazał na krzesło stojące przed
biurkiem.
Zack
przełknął ślinę i usiadł na wyznaczonym miejscu. Popatrzył na stojącego nad nim
Che, który nadal przyprawiał go o dreszcze.
–
Siedziałeś?
Zack
nie krył zdziwienia. Zaskoczyło go to pytanie. Nie wiedział, że dla faceta,
który handluje narkotykami liczy się to czy ktoś zaliczył odsiadkę.
–
Nie. Raz się pobiłem, wylądowałem na komisariacie, ale obyło się bez
konsekwencji.
Sanches
pokiwał głową.
–
Znasz się na dilowaniu? Robiłeś to kiedyś?
–
Nie.
–
Brałeś kiedyś jakieś dragi? A może bierzesz?
–
Nie biorę. Zapaliłem parę razy skręta na imprezie, ale to pojedyncze przypadki.
Szczerze to nawet nie mam kasy żeby
kupić towar.– Zaśmiał się, ale oni tego nie odwzajemnili, więc zdusił chichot
czym prędzej.– Ledwo starcza mi na czynsz z tego co gdzieś czasami zarobię. To
skoszę trawę, rozniosę gazety, to pomoże mi brat. – Zaczął paplać nerwowo.
–
Masz brata?
–
To znaczy…nie jest moim rodzonym bratem. To przyjaciel, który jest dla mnie jak
brat. Razem się wychowaliśmy.
–
Rozumiem.
Zack
patrzył w czarne oczy handlarza. Nie wiedział czego się spodziewać. Czuł jak
stróżka zimnego potu spływa mu po plecach.
–
Będziesz dla mnie pracował. Dam ci dziś pierwszy towar. Nie za dużo na
początek. – Wstał od biurka. Podszedł do sejfu i otworzył go, a następnie wyjął
małe pudełeczko. Zamknął sejf i wrócił na swoje miejsce. Postawił pudełeczko na
biurku i przesunął w stronę Zacka. – To dla ciebie. Otwórz. – Polecił wskazując
ręką.
Szybko
chwycił za pudełko, spojrzał na Sanchesa i otworzył pakunek. Była tam
marihuana, jakiś biały proszek – zapewne amfetamina – i tabletki w tym samym
kolorze.
–
To marihuana, amfetamina w proszku i w tabletkach – Uprzedził pytanie Zacka. –
Cennik masz na kartce w środku. I pamiętaj - nie noś całego towaru przy sobie.
Staraj się zabierać na miasto jak najmniej. Wracaj do domu po następne jeśli
wszystko sprzedaż. Jak cię złapią, to nie postawią większych zarzutów, bo
powiesz, że masz to na własny użytek. Zapewne przeszukają twój dom, dlatego
ukryj towar tak, by go na pewno nie znaleźli.
Zack
pokiwał tylko głową. Całą pewność siebie zostawił za drzwiami tego budynku. Bał
się, jak nigdy. Teraz nie umiał wydusić z siebie ani słowa, choć zawsze był
wygadany. Wiedział, że jeśli go złapią nawet z najmniejszą ilością towaru to i
tak pójdzie siedzieć. Jednak nie chciał dłużej klepać biedy. Miał dość tego, że
nie starcza mu nawet na podstawowe wydatki, o przyjemnościach już nawet nie
wspominając.
–
Nie pytasz o wynagrodzenie?
Zack
chrząknął zakrywając usta:
–
Tak, właśnie…Ile płacisz?
–
Daje trzydzieści procent od rozprowadzonego towaru. Jak zyskasz zaufanie
pomyślimy o podwyżce.
–
Dobra – Wstał z miejsca i chciał już odejść, jednak Sanches podniósł palec do
góry, co oznaczało aby zaczekał.
–
Dla nowych daję zawsze małą zaliczkę. – Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej
portfel. Wyciągnął 200 dolarów i podał je Zack’owi.
Wyciągnął
rękę po pieniądze, delikatnie się uśmiechając na podziękowanie. Wyszedł z pomieszczenia,
a gdy tylko znalazł się na zewnątrz odetchnął z ulgą. Schylił się opierając
ręce na kolanach. Parę głębokich wdechów pomogło mu uspokoić bicie serca.
Odszedł szybkim krokiem oglądając się za siebie.
Ciemne
uliczki, które mijał były jakieś inne niż zawsze. Czuł niepokój. Miał wrażenie
jakby ktoś go obserwował, bał się, że złapie go policja, albo jakieś zbiry
obrabują go ze wszystkiego. Wiedział, że to tylko głupia podświadomość, jednak
nie umiał odrzucić od siebie tych myśli. Trzymał ręce w kieszeniach. W jednym
znajdowało się pudełeczko, które przyprawiało go o te zmartwienia. W pewnym
momencie poczuł wibracje w kieszeni. Ktoś do niego dzwonił.
–
No cześć Dig, co tam? – zapytał po czym zaczął słuchać głosu w komórce – Tak
zrobiłem tak jak poradziłeś, nie poszedłem rano, tylko teraz. Ale następnym
razem informuj mnie wcześniej, bo byłem wtedy już w drodze. – Słuchał dalej, a
po chwili się pożegnał i rozłączył.
Skręcił
w lewo i wyszedł na jedną z głównych ulic. Przechodził teraz obok bloku, w
którym zawsze chciał mieszkać. Zatrzymał się na chwilę i popatrzył na wysoki
budynek, z czerwonej cegły. Uśmiechnął się do siebie, powtarzając sobie w
myślach, że kiedyś tu będzie jego mieszkanie. Minął pralnie, która znajdowała
się pod blokiem i wszedł do niedużego marketu. Zrobił zakupy, bo w domu nie
miał nic oprócz czerstwego chleba. Przeszedł jeszcze dwie ulice i dotarł do
bloku w którym mieszkał. Był to stary, zniszczony, czteropiętrowy budynek,
wciśnięty pomiędzy opuszczone kamienice, w których przebywali bezdomni. Parter budynku
był pomalowany na zgniło-zielony kolor. Reszta była czerwona. Farba odłaziła od
muru wielkimi płatami, a metalowe, zardzewiałe schody pożarowe wyglądały tak
jakby miały zaraz się rozpaść. Wszedł do klatki, która była cała w graffiti, a
następnie po schodach udał się na drugie piętro. Na malutkie 25 metrowe
mieszkanie składał się salon połączony z kuchnią i łazienka. W całym pokoju
panował nieład. Na sofie, która była jego łóżkiem leżało pełno ubrań. Na
fotelach również. W kuchennym zlewie piętrzyły się brudne naczynia, a na
blatach było pełno okruchów i opakowań po jedzeniu na wynos.
–
Przydałaby się sprzątaczka… – powiedział sam do siebie.
Jedną
ręką odsunął kartoniki po jedzeniu i postawił reklamówkę z zakupami. Następnie
wziął kosz na śmieci i po kolei zaczął do niego wrzucać opakowania. Poszedł do
łazienki umyć ręce, a gdy je wycierał usłyszał głośne pukanie do drzwi.
Idąc
by je otworzyć zdjął bluzę i położył ją delikatnie na fotelu, ze względu na
paczuszkę, która znajdowała się w kieszeni. Podszedł do drzwi i otworzył je.
–
Trevor? – Zdziwił się na widok przyjaciela.
–
Tak ja. Mogę?
–
Pewnie, wchodź. – Zaprosił go ruchem ręki, a następnie podrapał się w tył
głowy. Wiedział doskonale co oznacza taka mina gościa.
Trevor
usiadł na wysokim krześle – barowym – przy blacie kuchennym. Popatrzył na
zakupy w reklamówce i rozejrzał się po całym pomieszczeniu.
–
Przydałoby się trochę ogarnąć, nie sądzisz?
–
Wiem i to robię, uwierz było tu gorzej. – Wziął kilka rzeczy z reklamówki i
zaczął je wkładać do pustej lodówki. Chleb i bułki włożył do koszyka – przez cały
czas czuł na sobie wzrok kumpla.
–
Dobra mów co Ci leży na wątrobie, bo nie wytrzymam. Twój świdrujący wzrok mi
dziurę w plecach jest gorszy niż mój burczący brzuch. – Stanął naprzeciwko
Trevora i czekał na wodospad pytań.
–
Dziś wybiegłeś ode mnie jak oparzony. Powiedziałeś, że spieszysz się do pracy.
A więc…słucham. Co to za praca?
Zack
podrapał się po głowie. Nie lubił okłamywać najlepszego kumpla, ale nie mógł mu
powiedzieć, że wziął się za handel narkotykami. Wiedział doskonale, co ten o
tym sądzi.
–
Otóż będę rozwoził pizzę.
Trevor
wyszczerzył oczy, a następnie je przymrużył. Pokiwał głową z niedowierzaniem.
Dobrze znał swojego przyjaciela. Praca rozwoziciela pizzy jakoś do niego nie
pasowała. Nie chciało mu się uwierzyć że ten mógł podjąć się takiego fachu.
–
Serio?
–
No…A co? Źle? – Był niesamowicie przekonujący w tym jak mówi. Jego reakcja
wypadła nad wyraz prawdziwie, aż sam był zdziwiony, że tak potrafi grać przed
najbliższą mu osobą.
Trevor
wstał i poklepał Zacka po plechach.
–
Gratuluje. Nareszcie coś znalazłeś!
–
No wiesz…Dobre i to na początek. Może dostane awans czy coś… – Spuścił wzrok
odwracając się od kumpla i idąc w kierunku lodówki.

–
Właśnie też tak sobie pomyślałem – powiedział pod nosem, nie odrywając wzroku
od przygotowywanego jedzenia.
–
Dobra skoro wszystko wiem, będę leciał – powiedział Trevor kierując się do
drzwi.
–
Jak to? – Zdziwił się Zack, patrząc na przyjaciela marszcząc brwi.
–
Jutro muszę trochę wcześniej wyjść do roboty. Mam jeszcze dokończyć auto dla
takiej jednej. Dziś się nie wyrobiłem, bo mieliśmy spore urwanie głowy.
–
Na kolację nie zostaniesz?
–
Nie, już jadłem. Smacznego! – Uśmiechnął się i machnął ręką na pożegnanie.
–
Cześć!
Gdy tylko Trevor opuścił
mieszkanie, ten westchnął ciężko. Myślał, że nigdy nie będzie musiał okłamywać
najlepszego kumpla. Przed oczami stanęła mu ich przysięga, którą kiedyś sobie złożyli: „Żadnych tajemnic i
kłamstw. Bracia do końca życia.”