wtorek, 29 marca 2016

Zniewolony-Nothing to lose... Rozdział drugi

Rozdział II
Choć przeczuwała, że Garett jej się oświadczy, nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie wywoła to w niej emocje. Świat jakby nagle się zatrzymał. Widziała tylko jego i wyciągnięty w dłoniach przed nią pierścionek. Nie myślała o niczym poza tym aby powiedzieć „tak”. Jednak coś jakby ją powstrzymywało. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Przed oczami stanęły jej wszystkie wspólnie spędzone z nim chwile. Przeleciały przez jej pamięć z szybkością światła. Poczuła ciepło wypełniające od środka. Radość i szczęście promieniujące prosto z serca. Oczy jej się zeszkliły, obraz stał się niewyraźny. Mrugnęła i wszystko wróciło do normy, jednak w tej samej chwili poczuła spływające łzy po policzkach. Otarła je ruchem ręki. Wzięła głęboki oddech. Spojrzała w górę, a następnie w oczy Garetta, które były na niej skupione. Uśmiechnęła się do niego i przez łzy, trzęsącym się głosem wypowiedziała to jedyne słowo, na które wszyscy czekali.
– Tak.
W tej samej chwili rozległy się okrzyki i oklaski. Garett wziął jej dłoń i wsunął na palec złoty pierścionek. Wstał i pocałował ją namiętnie, co jeszcze bardziej nasiliło wiwatowanie zgromadzonych.
– Kocham Cię – szepnął jej do ucha, gdy wtuliła się w niego, oplatając ręce na jego szyi.
– Ja ciebie też – odpowiedziała całując go czule.
Nie mogli nacieszyć się zbyt długą swoja bliskością, już po chwili podeszli do nich rodzice.
– Gratuluję synu! – powiedział Jack przytulając syna, a następnie Olivię.
– Córeczko, jestem taka szczęśliwa – powiedziała Francesca przytulając córkę.  
Gratulacji nie było końca. Rodzina, przyjaciele, znajomi wszyscy mieli coś do powiedzenia. Od wszystkich słyszeli powtarzające się regułki: „Jesteście idealną parą”, „Wiedziałem, że tak to się skończy, jesteście sobie przeznaczeni”, „Szczęścia i miłości”, „Kiedy ślub?”
Każdy mówił to samo, pytał o to samo. Już po kilkunastu osobach znudziło im się odpowiadanie i przytakiwanie. Chcieli cieszyć się sobą, jednak wiedzieli, że taki jest ich obowiązek. Gdy tylko skończyły się gratulacje, ojciec Garetta wzniósł toast za narzeczeństwo. Na jednym kieliszku się jednak nie skończyło. Gdy goście byli zajęci przekąskami, rozmowami i piciem alkoholu, Garett pociągnął Olivię za rękę w stronę drzwi wyjściowych.
– Chyba udało nam się wyjść niepostrzeżenie.
– Raczej nie, na pewno ktoś się zorientuje – powiedziała oglądając się za sobą.
– Nie obchodzi mnie to. Chcę być tylko z tobą. – Otulił jej twarz dłońmi i pocałował gorąco, a następnie nacisnął przycisk windy. Gdy tylko się otworzyła, weszli do środka. Zjechali na dół i wyszli z budynku, wsiadając następnie do podstawionej limuzyny.
Garett nawet nie musiał mówić kierowcy gdzie jechać. Najwidoczniej już wcześniej to z nim omówił. Nacisnął przycisk, a po chwili czarna szyba oddzieliła ich od kierowcy.
– A ten zabieg to po co? – zapytała patrząc mu w oczy.
– Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na całym świcie i jesteś tylko moja. – Przyciągnął ją do siebie i zaczął składać na jej ustach namiętne pocałunki.


Zgasił światło i wyszedł z warsztatu. Zamknął dwuskrzydłowe, metalowe drzwi na kłódkę. Nie pierwszy raz zostawał po godzinach. Nie spieszył się do domu. Nie miał przecież do kogo wracać. Z zostawania dłużej w pracy miał chociaż jakiś pożytek. Dodatkowe pieniądze zawsze się przydawały, szczególnie gdy teraz odkładał na wymarzony samochód. Zerknął na komórkę. Dochodziło wpół do dziewiątej. Szybkim krokiem minął pierwszą przecznicę. Na rogu drugiej stała grupka chłopców w dresach. Znał niektórych jeszcze ze szkoły. Jednak poza machnięciem do nich ręką, w geście powitania, nie wysilał się na nic więcej. Nie byli jego przyjaciółmi. Nigdy nie zadawał się z tego typu towarzystwem. Choć mieszkając w takiej okolicy o innych znajomych było ciężko. Nie zadzierał z nimi, zawsze byli w neutralnych stosunkach. Jego jedynym przyjacielem był Zack. Traktował go jak młodszego brata. Może dlatego, że tamten zawsze przesiadywał u niego całe popołudnia. Nie miał tego szczęścia co Trevor i nie posiadał kochającej matki. Rodzice Zacka byli alkoholikami i narkomanami. Nie raz nie dwa zapłakany i pobity szukał schronienia u Trevora w domu. Zawsze je tam znajdował. Melissa - bo tak miała na imię ukochana matka Trevora - umiała pocieszyć załamanego chłopca. Kubek gorącej czekolady i przytulanie było lekiem na każde zło.
Gdy znalazł się już w domu zrzucił plecak z ramienia i powędrował do łazienki. Zdjął ubrania i wszedł pod prysznic. Tego potrzebował po całym dniu pracy. Sięgnął po szczotkę do rąk, aby doszorować palce, które były wokół czarne od smaru samochodowego. Po kilkunastu minutach był jak nowy. Ubrał szary dres i głaszcząc się po burczącym brzuchu zaglądnął do lodówki. Gdy tylko otworzył drzwi zdał sobie sprawę z tego, że zapomniał zrobić zakupy. Półki świeciły pustkami. Oprócz jednego plastra szynki i jogurtu nic tam nie było. Z ciężkim westchnięciem zamknął ją i spojrzał na kartkę, która była przyczepiona do niej magnesem. Była to ulotka z pizzą. Wziął komórkę i wybrał numer. Zamówił dużą Americanę. Odłożył komórkę i spojrzał na butelkę wody, która stała na szafce kuchennej. Nalał sobie szklankę i wypił ją do połowy. Chciał już usiąść na kanapę gdy usłyszał pukanie do drzwi.
– Na dostawcę to jeszcze za wcześnie – powiedział sam do siebie i ruszył aby otworzyć.
Chwycił za klamkę i otworzył drzwi. Stał w nich wysoki, bardzo szczupły chłopak z tlenioną, białą, sterczącą czupryną.
– Zack? – Zdziwił się na widok przyjaciela. – Co ty tu robisz?
– Cześć, też się cieszę, że cię widzę. – Wywrócił ironicznie oczami i wpakował się do  środka.
Trevor jedynie pokręcił głową z lekkim uśmiechem na twarzy i zamknął drzwi. Był już przyzwyczajony do takiego zachowania przyjaciela. Zack zdążył już dojść do kuchni i zaglądnąć do lodówki.
– Pusto – stwierdził nieco oburzony. – Nie masz nawet piwa? – Zdziwił się.
– Wiem, zdążyłem już to zauważyć. – Usiadł na kanapie i wziął pilot do ręki. – Zamówiłem pizze. Zaraz ją przywiozą.
Zack najwidoczniej się ucieszył. Uśmiechnął się i przywędrował do pokoju. Zdjął z siebie dżinsową katanę z ćwiekami i kolorowymi naszywkami na plecach i zawiesił ją na fotelu, po czym na niego usiadł. Jedną nogę założył na kolano. Miał na nogach czarne glany, w które były wpuszczone dżinsowe, podarte na kolanach rurki.
– Jesteś jakiś zmarnowany. – Zauważył przyglądając się przyjacielowi.
– Zmęczony po ciężkim dniu pracy. – Poprawił go, przerzucając kanały w telewizji.
Zack pokiwał głową i przeniósł wzrok na telewizor. Trevor popatrzył na niego przez chwilę. Coś w jego wyglądzie uległo zmianie. Zaczął przyglądać mu się uważniej. Na twarzy nie przybyło żadnego nowego kolczyka, a miał ich kilka. W nosie, brwi i ustach miał srebrne kółka. Musiał to być zatem nowy, kolejny już zresztą tatuaż. Miał na sobie czarną bokserkę, dzięki temu całe ramiona były odkryte, a zatem widoczne. Tam jednak nic nie przybyło. Spojrzał na jego rękę i wreszcie spostrzegł nowy nabytek.
– Chyba oszalałeś! – rzucił nagle w stronę Zacka, patrząc na jego dłoń, która była pokryta cała tatuażem.
Zack najwidoczniej się nieco zdziwił zachowaniem kolegi, bo zmarszczył brwi i wyglądał na zdezorientowanego. Powędrował zatem wzrokiem za spojrzeniem przyjaciela.
– A to… – Wskazał na tatuaż: – Zrobiłem dwa dni temu. Jeszcze się goi, ale zdjąłem już opatrunek.
– Większego się nie dało? – zapytał z ironią.
Zack zaśmiał się głośno i wywrócił oczami. Trevor nie mógł uwierzyć, że ten po raz kolejny zdecydował się na nowy tatuaż. Uważał, że Zack jest już uzależniony. Sam nie miał żadnego, dlatego też nie mógł zrozumieć fascynacji przyjaciela do tego typu ozdób.
– Nie podoba ci się? – zapytał wyciągając rękę w jego kierunku. – Też sobie zrób.
– Już pędzę. – Pokręcił głową z dezaprobatą.
Zack zaśmiał się, szczerząc zęby.
– Może skoczę po coś do picia? Cola czy coś… - zaproponował po chwili.
– Em… dobra. Ja będę czekał na dostawcę.
Zack wziął kurtkę i wyszedł z mieszkania. Po chwili rozległ się dzwonek. Był to dostawca.
– Dobry wieczór! Zamawiał Pan pizzę? – zapytał niski chłopak w czerwonej czapce z daszkiem i czerwonej kurtce.
– Tak. Ile się należy?
– 20 dolarów.
Trevor sięgnął do bluzy, która była zawieszona na wieszaku i wyjął pomięte banknoty. Odliczył należną kwotę oraz mały napiwek  i podał dostawcy. Chłopak się ukłonił i odszedł.
Otworzył kwadratowe pudełko i położył je na środku stolika stojącego naprzeciwko kanapy. Następnie umył ręce i przygotował szklanki i talerzyki do jedzenia. Spojrzał w prawą stronę gdy usłyszał otwierające się drzwi. Zack wrócił z butelką coca-coli w ręku i czteropakiem piwa.
– Jak ja uwielbiam zapach pizzy – stwierdził i wstawił piwo do lodówki. Cole podał Trevor’owi, zdjął kurtkę i poszedł do łazienki. Gdy wrócił Trevor zdążył już rozlać picie i wziąć kawałek pizzy. Zack usiadł obok przyjaciela i nałożył sobie na talerz także kawałek Americany. Popatrzył na kumpla i roześmiał się. Trevor spojrzał na niego z ukosa i też się zaśmiał. Śmiech Zacka był zaraźliwy. Nawet wtedy gdy nie wiedział z czego śmieje się kolega, nie mógł oprzeć się rozbawieniu.
– Co jest? Z czego się śmiejesz? – zapytał.
– Przypomniało mi się jak byliśmy mali i zajadaliśmy pizzę na tej kanapie. Tyle lat minęło, a my nadal robimy to samo w tym samym miejscu.
– Racja… Jest tak samo, tylko mamy brakuje.
– To prawda. – Skrzywił się Zack. Mu także brakowało Melissy. Była cudowną kobietą, a Zack darzył ją prawdziwą miłością. Swojej własnej matki nie kochał tak jak matkę Trevora. To ona była jego opoką, centrum spokoju i bezpieczeństwa. Prawie równie mocno przeżył jej śmierć jak Trevor. Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego tak dobrą kobietę musiało spotkać coś tak złego. Od tamtej pory zaczął pakować się w kłopoty. Nie umiał sobie poradzić z tym co się stało. Jego jedyny constans* został stracony.
Zapanowała chwila milczenia. Jedli pizzę w kompletnej ciszy. Trevora coś ścisnęło za serce jak tylko wspomniał o swojej mamie. Chciałby cofnąć czas, powrócić do tamtych chwil gdy byli razem, gdy było wesoło, kiedy go przytulała, robiła smaczne obiady, pocieszała i tłumaczyła zadania domowe. Chciałby jednak też zmienić kilka rzeczy. To kiedy był czasami nieznośny, gdy rozrabiał jak na przykład wtedy gdy zbił jej ulubiony wazon, bo grał w piłkę w domu, choć go prosiła żeby tego nie robił. Żałował, że wyrządził jej jakąkolwiek przykrość. Nie mógł sobie teraz wybaczyć, że musiała przez niego kiedykolwiek się smucić. Jednak czasu nie mógł odwrócić. Dlatego po jej śmierci starał się tak bardzo wszystko utrzymać w porządku. Nie chciał jej zawieść. Starał się nie popełniać błędów, zawsze wszystko planował tak aby nic niespodziewanego się nie wydarzyło na jego drodze. Bał się bowiem, że wtedy nie będzie umiał sobie poradzić z trudną sytuacją.



Gdy limuzyna się zatrzymała Olivia lekko odsunęła od siebie Garetta, który składał na jej szyi gorące pocałunki.
– Chyba jesteśmy na miejscu – powiedziała z nutą niepewności, bowiem nie wiedziała gdzie zabrał ją ukochany.
Garett niechętnie się od niej odsunął, poprawił muszkę i nacisnął przycisk uchylając szybę:
– Jesteśmy na miejscu – poinformował kierowca, gdy tylko usłyszał dźwięk opuszczanego mechanizmu.
Garett się uśmiechnął. Otworzył drzwi i wysiadł z  samochodu. Szybkim krokiem obiegł limuzynę i otworzył drzwi ukochanej. Olivia wysiadła z auta podając dłoń narzeczonemu. Gdy tylko podniosła głowę ukazał jej się najwyższy budynek mieszkalny w Nowym Jorku. Ten nowiuteńki wieżowiec został niedawno ukończony i oddany do użytku. O mieszkanie w nim starała się cała elita. 432 Park Avenue to marzenie każdego na Manhatanie, jednak tylko nieliczni mogli pozwolić sobie na zakup mieszkania w tym wieżowcu.
– Chyba  żartujesz… – powiedziała oszołomiona.
– Kochanie tu mieści się nasze nowe mieszkanie – odpowiedział z uśmiechem na ustach i ucałował jej dłoń.
Olivia wydała z  siebie pisk radości i rzuciła się Garett’owi na szyję. Nie mogła uwierzyć, że kupił tak drogi apartament szczególnie, że nie byli jeszcze małżeństwem.  
– Ciekawa wnętrza? – zapytał patrząc w górę.
Ona pokiwała jedynie głową i ruszyła razem z nim do budynku. Gdy tylko weszli do środka rozejrzała się wokół. Hol był duży i przestronny. Z lewej strony była recepcja. Wszystko było w jasnych kolorach z dodatkiem drewna. Gdy tylko minęli lobby skierowali swoje kroki w stronę wind. Po chwili jedne z drzwi się otworzyły, wsiedli i wjechali na przedostatnie  piętro. Gdy znaleźli się pod drzwiami Garet wyjął z kieszeni marynarki komplet dwóch kluczy. Jeden podał Olivii, drugi umieścił w zamku drzwi. Wchodząc do środka Olivia otworzyła usta ze zdziwienia i zakryła je dłońmi. Jasne, ogromne pomieszczenia olśniły ją swoim pięknem. Marmurowe, błyszczące podłogi, ściany w kolorach bieli i ecru dodawały pomieszczeniom dodatkowych metrów kwadratowych. W oczy od razu rzucały się wielkie, kwadratowe okna przez które widać było całą panoramę. Olivia od razu podbiegła do jednego z nich, przemierzając duży salon z kanapami, fotelami, otomaną i fortepianem. Stojąc przy oknie nie mogła uwierzyć w to co widzi. Z okna widziała cały Nowy Jork. Patrzyła właśnie na East River i most brookliński. Podbiegła do kolejnego okna. Z tamtego punktu widziała Central Park.
– I jak? – zapytał Garett podchodząc do niej.
– Jak? Cudownie! Kochanie nigdy nie widziałam czegoś takiego! – Rzuciła mu się w ramiona i ucałowała namiętnie.
– Kocham cię. Chciałbym ci dać cały świat. Ale na chwilę obecną masz u stóp Nowy Jork. – Zaśmiał się i pociągnął ją za rękę.
Weszli do kuchni. Była przestronna, z dużą wyspą na środku. Jasne blaty lśniły w świetle lamp sufitowych. Sprzęty idealnie komponowały się z kolorem szafek. Postawiono tu na nowoczesność, prostotę i brak niepotrzebnych zdobień czy uchwytów.
– Jaka piękna! – powiedziała Olivia i zaraz podbiegła do szafek. – Szafki otwierane dotykiem, zawsze takie chciałam mieć w domu. – Zaczęła bawić się drzwiczkami. Następnie zaglądnęła do ogromnej, dwuskrzydłowej lodówki w kolorze delikatnego złota. Zmywarka i kuchenka miały identyczny kolor. Reszta sprzętów, takich jak ekspres do kawy czy mikrofalówka były  też w tym samym odcieniu. Wszystko to współgrało z jasnym kolorem beżu w którym była cała zabudowa, a także ściany kuchni.
– Choć zobaczyć resztę – powiedział wyciągając do niej dłoń. Chwyciła ją i pobiegła za nim.
Wprowadził ją do łazienki. Wanna stała naprzeciwko ogromnego okna z którego było widać Empire State Building.
– To jest niesamowite… Ja… - Nie wiedziała co powiedzieć, nie umiała ubrać w słowa swojego zachwytu. To co działo się teraz w jej sercu przekraczało wszelkie normy jakim może być określone słowo „radość”. Była tu z ukochanym mężczyzną, przyszłym mężem, w miejscu, które było tak cudowne, że ciężko było je opisać słowami, a było ich nowym domem. Miejscem w którym wspólnie będą żyć, kochać się i przeżywać następne lata swojego życia.
– Olivio, choć... – Delikatnie pociągnął ją za sobą, ona jeszcze raz spojrzała w stronę okna, nie mogąc nadziwić się tym widokiem.
Weszli do sypialni. Były w nim trzy ogromne okna. Na środku stał okrągły stolik z ciemnego, błyszczącego marmuru. Wokół były ustawione dwa fotele i półokrągła sofa. Meble były w białym kolorze. Stały na dywanie, który był szaro-beżowy. Parkiet z jasnego drewna był nieco ciemniejszy niż ściany, ale jaśniejszy niż długie zasłony okienne. Z prawej strony pokoju stało ogromne łóżko. Pościel była jasna, z delikatnym ciemnym zdobieniem.
– Jak tu ładnie…i przytulnie – powiedziała i w tym momencie poczuła usta Garetta na swoim ramieniu.
– To wszystko tylko dla nas – powiedział przymrużając oczy i zerkając w stronę łóżka.
Olivia podążyła za jego wzrokiem i pociągnęła go za muszkę. Opadli na miękkie łóżko. Garett odwiązał sznureczek sukienki z szyi ukochanej. Zsunął z niej ją i popatrzył przez chwilę na jej gładkie ciało, ubrane jedynie w czarną, koronkową bieliznę. Zdjął z siebie marynarkę i muszkę, ona odpięła guziki jego koszuli a następnie zsunęła ją z jego ramion. Przejechała dłońmi po jego nagim torsie, a następnie przyciągnęła go do siebie, aby móc być jak najbliżej. Zaczęli obdarowywać się namiętnymi i gwałtownymi pocałunkami. Jedno nie chciało być dłużne drugiemu żadnej czułości.



Zack przysypiał na kanapie. Trevor sączył z puszki ostatnie krople piwa. Wstał i pozbierał ze stołu pozostałe dwie puszki i pudełko po pizzy. Gdy wszystko to znalazło się w koszu, przyszedł po  talerze i szklanki. Wstawił je do zlewu, ale nie miał siły ich pozmywać. Późna godzina i cały dzień pracy zrobił swoje. Popatrzył na Zacka, wyłączył telewizor i okrył go kocem, który leżał na kanapie.
– Trevor… – szepnął Zack gdy ten już odchodził: – Znalazłem pracę.
Trevor popatrzył na przyjaciela, chciał zapytać o szczegóły, ale widział, że ten już zasnął. Martwił się o niego. Nie chciał aby pakował się w kłopoty. Nie mógł patrzeć na to jak jego najlepszy przyjaciel zaczyna schodzić na złą drogę. Cieszył się, że ten wreszcie znalazł pracę, miał nadzieję, że to pomoże mu wrócić na właściwy tor.
Gdy tylko nastał świt Trevor wstał i jak co rano wziął prysznic. Zack jeszcze spał. Trevor chciał zrobić śniadanie, jednak nic nie było w lodówce. Pomyślał więc, że skoczy po zakupy skoro jego przyjaciel spał w najlepsze. Ubrał się i wyszedł. Zamykanie ich obudziło Zacka. Lekko zdezorientowany rozglądnął się wokół. Po chwili zdał sobie sprawę, że jest w domu najlepszego kumpla. Podniósł się z kanapy. Przeciągnął się rozprostowując ręce i stając na palcach. Ziewnął. Przetarł oczy i powlókł się do łazienki. Wziął czysty ręcznik, odkręcił wodę i wszedł pod prysznic. Po dziesięciu minutach był już orzeźwiony. Owinąwszy się ręcznikiem wyszedł z łazienki i poszedł do sypialni Trevora. Tam mieściła się jedna półka z jego ubraniami. Często tu spał, więc już jakiś czas temu zostawił kilka swoich ubrań. Wziął szary t-shirt, czarne rurki i niebieską, skórzana kurtkę, która wisiała w szafie. Usłyszał otwierające się drzwi. Wyszedł z pokoju Trevora i stanął na środku salonu. 
– Cześć kolego! – krzyknął na powitanie.
– Wstałeś? – zapytał zamykając za sobą drzwi: – Wziąłeś prysznic?
– A tak…Odświeżyłem się jak widzisz, ale musze lecieć.
– Co? Jak to? Już? Zrobiłem zakupy na śniadanie. – Postawił reklamówki na blacie kuchennym i zaczął wyjmować produkty.
Zack podszedł bliżej i oparł się o ścianę.
– Widzę, ale nie mogę zostać. Robota wzywa.
– Co to za fucha?
– Dobrze płatna i co najważniejsze dużo się nie napracuję.
– Zack czy to bezpieczna robota?
– Oczywiście, dobra lecę. Wezmę tylko bułkę. – Złapał jedną kajzerkę i wybiegł z mieszkania. Trevor ruszył za nim.
– Zack! – Krzyknął za przyjacielem gdy ten był już na schodach: – Nie pakuj się w kłopoty.
Ten spojrzał na niego przez ramię i z uśmiechem w swoim stylu odparł:
– Spokojna twoja rozczochrana braciszku!

5 komentarzy:

  1. Trafiłam tu zupełnym przypadkiem, co potwierdza regułę, że wszystko co dobre spotyka mnie przez przypadek. Bardzo mi się tu podoba, a już zwłaszcza, że Avan. Po prostu wielbię jego i jego cudowne włosy! *-*
    Hmm, całość mi się podoba, lekkość z jaką opisujesz wszystko jest cudowna. Choć miałam małe wątpliwości co do ilości tekstu przy tym, gdy Olivia szykowała się na przyjęcie - bardzo dużo. Podoba mi się też to, że przy niektórych momentach są zdjęcia, można sobie lepiej uświadomić co masz na myśli. Reasumując, bardzo mi się tu podoba, całość mnie bardzo zaciekawiła i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam, Ola :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :) Cieszę się, ze Ci się podobało, mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej. Ja mogę obiecać, że będę się starać, aby wszystko co piszę, było jak najbardziej ciekawe :) Pozdrawiam

      Usuń
  2. Witaj moja kochana Viki.N, tutaj Maya Redbird. Sorki, że dopiero teraz komentuje, ale wcześniej miałam masę nauki i nie miałam czasu przeczytać. Muszę powiedzieć, że rozdział boski jak zawsze. Mam nadzieję, że Zack w nic złego się nie wpakowła. Z niecierpliwością czekam na dalsze części.
    śle buziaczki, życzę dużo weny.
    XOXO
    Niezalogowana: Maya Redbird

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj kochana :) Tego, że Zack w nic złego się nie wplatał nie mogę obiecać :D Zobaczysz już wkrótce co się stanie :* Pozdrawiam

      Usuń
    2. Kochana, kiedy kolejny rozdział? Czekam z niecierpliwością :*
      P.S. Mam małą prośbę. Mogłabyś powiadamiać mnie o nowym rozdziale? Byłabym bardzo zachwycona, gdybyś mogła :*
      Pozdrawiam i ściskam :*

      Usuń